„Ci, którzy umierają na pustyni, nie idą do nieba, tylko do morza”
Gabriel Garcia Marquez, Niewiarygodna i smutna historia niewinnej Erendiry i jej okrutnej babki
Erendira była pokryta bladymi cętkami słońca wdzierającego się przez porowaty materiał namiotu. Nie miała na sobie nic prócz srebrnej bransoletki na przegubie, połączonej łańcuszkiem z kamieniem leżącym u wejścia.
- Dziecko!
- Tak, babciu? – spytała posłusznie.
- Ten nie jest doświadczony – zza kotary zabrzmiał tłusty, sapliwy głos babci.
- Nie jest doświadczony? –spytała wnuczka, bojąc się, że te pytanie już było impertynencją.
- Prawiczek. Jego ojciec dużo zapłaci. Jakby kto pytał, jesteś dziewicą.
Dziewczyna z pokorą przyjęła do wiadomości, że po trzech latach objazdowego sprzedawania się wciąż jest dziewicą.
- Ale czy on się nie zorientuje, babciu?
- Dziecko kochane, jest niedoświadczony, mówiłam ci – powiedziała babca swoim prześmiewczo ciepłym tonem. – Nie dowie się.
- A jeśli ojciec mu powiedział, jak to rozpoznać? – nie ustępowała dziewczyna.
Do namiotu wsunęła się głowa babci. Jej ciężki, namacalny makijaż czynił twarz jeszcze bardziej odpychającą.
- Jesteś kurwą, nie mędrkuj. Nie wiesz, kiedy przyjdzie śmierć.
Kiedy Erendira została sama, stwierdziła z żalem, że istotnie nie wie, kiedy przyjdzie śmierć. Ale dlaczego akurat teraz ją o tym uświadomiono, nie wiedziała.
Babka rozmawiała z ojcem, który opiekuńczo, lecz ciężko trzymał dłoń na ramieniu syna. Chłopak miał może czternaście lat. Ciemne loki opadały mu na przestraszone oczy.
- Dwadzieścia – powiedziała babka.
- Jesteś niegodziwa – syknął mężczyzna przez zęby. Babcia wypięła dumnie olbrzymie piersi.
- Gdybym była godziwa, nigdy bym nie zobaczyła mojego majątku. Ja tylko odzyskuję, co moje. To ta dziewka, którą zaraz rozdziewiczy twój chłopak, jest prawdziwie niegodziwa. Spaliła mój dom, moją fortunę i groby moich synów. Idź w tej chwili i nie miej dla niej litości – powiedziała starucha, zwracając się do chłopca.
- Idź – powtórzył ojciec. – Pamiętasz, co ci mówiłem?
Chłopiec poważnie pokiwał głową i podreptał za babką.
- A na ciebie – mężczyzna popatrzył za olbrzymią kobietą – już czeka biały ptak.
Kiedy chłopiec wszedł do namiotu, Erendira szeroko otworzyła oczy. To dziecko, młodsze niż ona w dniu, w którym spaliła domostwo babki i zaczęła to półżycie.
Chłopiec nie wiedział, gdzie podziać oczy. Być może nie po raz pierwszy widział nagą kobietę, ale z pewnością nigdy nie miał przed sobą łona udekorowanego perłami przyklejonymi do skóry ani sutków zwieńczonych błyszczącymi kroplami miodu.
Erendira odchrząknęła i wyuczonym gestem pogładziła się po udzie. Zaprosiła chłopca, by usiadł, po czym spytała:
- Jak ci na imię?
Chłopiec patrzył w ziemię.
Erendira złapała go za rękę.
- No, jak ci na imię – spytała ponownie z wewnętrznym znużeniem. Po co to wszystko, skoro jest tylko dziwką i ten epizod skończy się jak każdy inny.
Westchnęła.
- Ksantiasz.
- Słucham?
- Mam na imię Ksantiasz. A ty nie jesteś... ojciec mi mówił, że wie, że ty nie jesteś... i kim jesteś – mówił chłopiec, wciąż patrząc w ziemię. Dziewczyna nie rozumiała go. Czekała na coś więcej, ale chłopiec tylko poczerwieniał na policzkach, dlatego zaczęła powoli zdejmować z niego lnianą tunikę.
- Piękne imię. To jak, Ksantiaszu, chcesz stać się dzisiaj mężczyzną? – spytała niskim głosem.
- Ja... muszę ci coś przekazać – powiedział i sięgnął do kieszeni. Erendira zamarła w oczekiwaniu i nagle poczuła się naga, po raz pierwszy od dawna.
Ksantiasz grzebał w kieszeni, a w jego oczach rodził się wyraz paniki.
- Co masz mi przekazać?
- Nie ma – mruknął chłopiec i rozejrzał się dookoła z rozpaczą. – Zgubiłem… - powiedział łamiącym się głosem.
- Co zgubiłeś? – spytała Erendira ciepło, przybliżając się. Zrobiło jej się go żal.
Chłopiec zatrzął się gwałtownie i zaczął płakać. Dziewczyna nie umiała pocieszać. Dlatego po długim milczeniu zaczęła go rozbierać. Nie opierał się, tylko ocierał łzy wierzchem dłoni.
Erendira zdjęła z niego tunikę i szerokie, płócienne spodnie. Pod spodem kryło się chude ciało o ciemnej, nieskazitelnej skórze.
Po raz pierwszy Erendira dała komuś siebie, by nie płakał. Po raz pierwszy kochała się.
Chłopiec leżał na brzuchu, spocony i dyszący. Dziewczyna patrzyła na niego z szeroko otwartymi oczami, na jego młode pośladki i wciąż zapłakaną twarz.
Delikatnie pomogła mu wstać i się ubrać. Wciąz oszołomiona wykręcającym palce orgazmem powiedziała krótko, by wyszedł. A potem zobaczyła pod powierzchnią powiek jego chłopięcą twarz i czuła jego zabawne, dziewicze pchnięcia.
Usłyszała babkę, targującą się z kolejnym klientem. Otarła łzę, ostrożnie, by nie rozmazać sadzy, którą miała podkreślone oczy. Wygładzając płachtę czarnego materialu, na którym leżeli, zobaczyła nikły błysk szkła. Zanurzyła tam dłoń i znalazła małą fiolkę, pełną cieczy barwy mleka.
To chyba to zgubił chłopiec, pomyślała. Mógł to być afrodyzjak, dodający Ksantiaszowi sił w razie ataku paniki. Szkoda, pomyślała.
Popatrzyła na płyn pod światło, odkorkowała fiolkę i poczuła miły zapach migdałów.
Uśmiechnęła się.
Powiedział, że ma coś dla mnie. Nie dla babki. Ktoś miał coś dla mnie. Z wdzięcznością w sercu wypiła słodki płyn i ułożyła się w oczekiwaniu na następnego klienta.
Ojciec złapał za rękę zgrzanego chłopca i oddalił się od powiloniku babki.
- Zrobiłeś, o co cię prosiłem?
- Ojcze, ja… - chłopiec schował głowę w ramionach - …zgubiłem to.
- Zgubiłeś – powtórzył ojciec z zimnym gniewem. – To po coś tam poszedł? Chcesz, by ta stara świnia dalej kupczyła ciałem swojej wnuczki?
Szarpnął chłopca za rękę i przyspieszył.
- Trzeba będzie spróbować jeszcze raz. Niech dziecko ma choć radość z zemsty.
A potem poczuli ciepły, niespieszny wiatr wiejący w stronę morza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz