Kula

Arai chciał zapamiętać tę podróż jak najlepiej, bo coś mówiło mu, że nigdy się nie powtórzy. W pociągu było duszno, dlatego po półgodzinie jazdy uchylił okno. Do przedziału wtargnął wiatr, czapkę Araia porwało; nie zobaczył jej więcej. Uśmiechnął się do siebie i otworzył okno szerzej, co wzbudziło niezadowolenie starej kobiety, siedzącej naprzeciw.
— Może pan zamknąć to okno?
Zignorował to i patrzył na bladozielone, rozmywające się od prędkości pola.
— Słyszy mnie pan? Zaziębię się — powiedziała kobieta nieco głośniej.
Popatrzył na nią, na jej dziergany, pomarańczowy sweter, biały szalik i ciasny, siwy kok.
— Nie zaziębi się pani.
— Bo pan wie, tak?
Kobieta burknęła coś jeszcze i wróciła do rozwiązywania krzyżówki.
Arai patrzył z przyjemnością, jak na wiele sposobów wszystko za oknem ruszało się. Horyzont pozostawał niezmienny. Dalekie drzewa przesuwały się bardzo powoli, a rośliny rosnące przy torach migały różnymi odcieniami zieleni.
Ta prędkość przypomniała mu pewien dzień, o którym nigdy nie myślał. Miał wtedy około ośmiu lat i zgubił się w małym podmiejskim lesie. Zaczynał robić się głodny, ale nie czuł strachu ani osamotnienia. Wyobrażał sobie, że trafi do krainy srebrnych wilków i tam spotka swojego dawnego
przyjaciela i obrońcę – Syriusza. Najpiękniejszego i największego z wilków. Arai tęsknił do chwili, kiedy wskoczy na jego grzbiet i razem pobiegną przez zimowy las, strząsając śnieg z bezlistnych krzaków, a potem odnajdą czerwone, gorące serce lasu. Trwało to krótko. Bo po chwili rozwiały się
obrazy i już nigdy nie nabrały tak wiarygodnej, wyraźnej formy. Parę godzin później mama Araia znalazła go, jak leżał na śniegu, skulony u stóp połamanego
drzewa, zalany łzami. Pożegnał się z Syriuszem, zanim naprawdę poczuł po raz pierwszy zapach jego szorstkiej sierści.
Teraz ta chwila wróciła. Zamknął okno, usiadł i schował twarz w dłoniach. Stara kobieta rozluźniła wełniany szalik, którym owinęła zwiędłą, chudą szyję. Odłożyła krzyżówkę, oparła się wygodniej i zamknęła oczy.
Po paru minutach przez szybę okna przeniknęła błyszcząca, złocista kula światła, wielkości ludzkiej głowy. Zawisła na środku przedziału, obracając się powoli. Gdyby nie stukot kół o szyny, słychać byłoby cichy, pulsujący chrzęst, brzmiący trochę jak deptany śnieg.
Araiowi łzy płynęły po policzkach, ale nie odjął dłoni od twarzy i nie zobaczył kuli, która po paru minutach wyleciała z pociągu i rozmyła się nad polem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz